W miniony weekend razem z Połówkiem i naszym przyjacielem Karolem wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Krakowa. Ostatni raz w Krakowie byłam 7 a może nawet 8 lat temu. To miasto zawsze mnie urzekało, ma w sobie coś magicznego, co sprawia, że chce się do niego wracać. Oczywiście nie obyło się bez przygód, bo jak na złość dzień przed planowanym wyjazdem padła chłodnica w aucie. Jednak dobrze, że stało się to wcześniej, bo nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby chłodnica wyzionęła ducha w drodze do Krakowa. Gdy wyjeżdżaliśmy padało, gdy jechaliśmy padało, gdy wjeżdżaliśmy do Krakowa lało dalej i nie zapowiadało się na to, że pogoda ulegnie zmianie. Troszkę mnie to smuciło, bo zaplanowaliśmy rejs po Wiśle.
Restauracja urządzona jest w nowoczesnym i eleganckim stylu. Wnętrze jest dość przestronne, restauracja oferuje 140 miejsc. Dodatkowo w sezonie letnim można usiąść na tarasie i skosztować przysmaków z grilla. Akurat, gdy byliśmy w restauracji jeden z kucharzy pichcił na zewnątrz coś dobrego dla gości, którzy mieli zjawić się później. Muszę przyznać, że ten pokaźnych rozmiarów grill robi wrażenie.
Jedna ze ścian w restauracji jest przeszklona, dzięki czemu wnętrze jest dość jasne. Przy okazji możemy podglądać, co robi kucharz pracujący na grillu.
Na stołach znajdowały się eleganckie obrusy i pięknie złożone serwetki w tonacji łososiowej. Mnie szczególnie spodobały się sztućce o lekko fikuśnym kształcie. Dodatkowo na każdym stoliku postawiono mały wazon z goździkami. Osobiście bardzo lubię taki minimalizm.
Karta nie jest zbyt obszerna, co dobrze świadczy o restauracji. Możemy wybierać spośród kilku przystawek, zup, dań głównych i deserów. Szkoda tylko, że wizualnie wygląda dość kiepsko. O wiele lepiej wyglądałaby oprawiona karta, aniżeli menu w formie papierowej ulotki.
Panowie zabrali się do przeglądania menu. Połówek początkowo chciał zamówić polędwicę wieprzową z patelni a Karol halibuta z blinami, jednak ostatecznie oboje postawili na drób. W trakcie oczekiwania na potrawy, kelner przyniósł malutką przystawkę, czyli arbuza z fetą.
A co pojawiło się na stole?
Jako pierwsze danie zupa benedyktyńska. To zupa ziemniaczana z dodatkiem borowików podana z jajkiem mollet. Aromatyczna, z dużą ilością grzybów, dobrze przyprawiona i oryginalna w smaku.
Kolejną zupą był regionalny żurek podany z jajkiem gotowanym na twardo. Do zup podano także kilka rodzajów pieczywa. Żurek posmakował Karolowi do tego stopnia, że stwierdził, że jest lepszy, aniżeli ten, który robi jego mama. Od razu dodał, by przypadkiem jej tego nie przekazywać. Wiecie, takie słowa to już nie przelewki.
Jako danie główne duszony na maśle cytrynowym antrykot z kurczaka podany na ciepłej sałatce z ziemniaków, marchewki, szparagów i szalotki. W sałatce pojawiła się także cukinia, która w takim wydaniu posmakowała Połówkowi, pomimo tego, że za tym warzywem nie przepada. Potrawa w fajnym letnim klimacie. Mięso było soczyste, pięknie pachniało masłem i ziołami. A skoro Połówek zjadł całą cukinię, to mam pretekst do częstszego używania jej w kuchni.
Kolejną potrawą były włoskie gnocchi z kurczakiem. Wszystkie kluseczki miały idealny kształt, miałam wrażenie, że są wręcz identycznej wielkości. Podano je w kremowym sosie śmietanowym z dodatkiem sosu Teriyaki, prażonego czarnego sezamu i borowików. Zestawienie niezwykle intrygujące, łączące smaki włoskie i azjatyckie. Zdecydowanie jest to danie, które będę chciała odtworzyć w domu.
Na całe szczęście zaraz po tym, jak weszliśmy do restauracji, pogoda diametralnie się zmieniła i wyszło piękne słońce. Po obiedzie udaliśmy się więc na rejs po Wiśle. Do łódki udaliśmy się z przemiłym Panem Kapitanem. Płynęliśmy tylko w czwórkę (licząc Kapitana), co tym bardziej nas ucieszyło. Rejs trwał niespełna 40 minut. Kapitan mógł nas wysadzić przy Wawelu, jednak nie mieliśmy tyle czasu na zwiedzanie, dlatego woleliśmy wrócić łódką do hotelu. W trakcie rejsu miałam okazję pokierować łódką. Kapitan odszedł nagle od steru, założył mi na głowę swoją czapkę i usadził przy kierownicy. Śmiechu mieliśmy co nie miara, szczególnie Panowie, ja bowiem przez cały czas krzyczałam: „ta rzeka jest dla mnie zdecydowanie zbyt wąska” i jak szalona kręciłam kierownicą w prawo i w lewo. Muszę przyznać, że było to niezwykle fajne doświadczenie.
Zarówno wizytę w restauracji Ogień, jak i sam rejs, wspominamy bardzo miło. Zapewne przy kolejnej wizycie w Krakowie (a ta mam nadzieję nastąpi już wkrótce) odwiedzimy to miejsce ponownie. Jedzenie było bardzo smaczne, atmosfera niezwykle miła a ja już wiem, że gdy dorosnę zostanę kapitanem statku a nie kominiarzem, jak planowałam.
7 komentarzy
Jeśli to był długi weekend, to festiwal pierogów trwał w najlepsze na Małym Rynku.
migotka21/Marta
Marto, tak długi weekend. Szkoda, że nie wiedziałam o festiwalu. Może przy okazji kolejnej wizyty uda mi się zahaczyć o jakąś kulinarną imprezę w Krakowie.
No to polecam w okolicy 15.8. właśnie festiwal pierogów, na jesieni święto chleba, festiwal smaku, święto pszczelarzy, informacje np tu:
http://kuchnianawzgorzu.pl/malopolski-festiwal-smaku-final-23-24-08-krakow/
http://krakow.pl/aktualnosci/134141,29,komunikat,miodobranie_na_placu_wolnica.html
większość z tego gromadzi wystawców produktów regionalnych, nie tylko tych związanych z tematem festiwalu, do tego można trafić na kuchnię regionalną.
Proszę pomyśleć o wyprawie do Krakowa mniej więcej w ostatnie 2 tygodnie sierpnia do 2 pierwszych tygodni września ale terminy są zmienne, zależy jak wypadają weekendy.
Oprócz tego w tym roku w soboty w Parku Krakowskim i niedziele w Nowej Hucie można się załapać na Targ Śniadaniowy
https://www.facebook.com/targsniadaniowywkrakowie
ale to dopiero pierwszy rok ich działalności w Krk i nie jest pewne czy powtórzą w następne wakacje – to gdyby tak się złożyło, że z powodu licznych obowiązków musieliby Państwo odłożyć wypad na następny rok. Targi śniadaniowe są naprawdę popularne i można trafić na pyszne jedzonko.
I oczywiście przy okazji cepeliady można się załapać na produkty i potrawy prezentowane przez np. kółka gospodyń z miejscowości prezentowanych na targach. Ale jeszcze kilka lat temu było tego więcej, w tym roku zauważyłam, że raczej na scenie prezentują się lokalne zespoły, kabarety itd. a jedzenia jest niewiele jeśli nie liczyć budek z papu dla turystów. Niestety, niektóre nie są smaczne a ceny zaporowe. Jeśli dobrze pamiętam, kiełbasa z grilla 17zł plus dodatki, jednak za dużo uwzględniając jakość, to chyba najtańsza sklepowa.
O, jeszcze typu Oktoberfest i święto wina, albo na jesieni regionalne produkty na Małym Rynku ale terminy nie są stałe i nie zawsze można akurat na coś trafić. Albo street food, ale to też nieregularnie. Jeśli mogą Państwo przyjechać np. na weekend, tez nie ma gwarancji, że trafią na coś. Najlepiej zerknąć na Magiczny Kraków przy okazji planowanie wypadu, to jest oficjalny serwis miejski i podaje informacje o takich festiwalach kilka dni wcześniej.
Marta
Marto, uprzejmie Ci dziękuję za pokaźną garść informacji. Nawet nie wiedziałam, że w Krakowie aż tyle się dzieje! Gdy tylko będę się wybierać kolejny raz do miasta Kraka, to nie omieszkam zahaczyć o jakieś fajne kulinarne wydarzenie. Raz jeszcze dziękuję 🙂
Rewelacyjna recenzja! Taka z przymrużeniem oka i aż umiliła mi ten jesienny widok za oknem 🙂
Wspaniały wypad musiał być 🙂 Tego rejsu szczerze zazdroszczę, a i do restauracji po takiej recenzji na pewno mogę z czystym, sumieniem się udać.
Świetny wpis i zdjęcia na prawdę przedstawiają urok tego miejsca. Jedzenie i cały wypad do Krakowa na pewno był wspaniały 🙂